Spisywanie myśli i wspomnień ma ułatwiać uporządkowanie życia, ma pozwolić zrozumieć. Ale czy to naprawdę pomaga? Rozdrapywanie ran, które zrosły się byle jak tylko po to by dojść do pewnego porządku? Czy warto? Nie wiem, ale chciałabym spróbować, bo już sobie z tym bałaganem nie radzę.
Śmieszne uczucie. Wiem, że będę pisać o sobie, swoim życiu i ludziach z mojego otoczenia, wiem że będą to czytać, że będą próbowali zrozumieć jak to działa, ale nikt z nich się nie domyśli.
No więc od czego tu zacząć... Jestem kobietą w wieku 21 lat, chociaż nie ukrywam czuję się już o wiele starsza. Dziwne co nie? Jestem w „kwiecie wieku”. Powinnam czerpać z życia pełnymi garściami,
a nie czuć się jak człowiek, który jest już jedną nogą w grobie.
*****
Urodziłam się w '96 w brzydkiej sali porodowej w niewielkim szpitalu nad ranem. Toż to cud prawda? "Ładna", zdrowa dziewczynka, która niewiele płakała. Jakbym już od początku wiedziała, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Czy byłam planowanym dzieckiem? Owszem, tylko płeć i rok narodzin nie ten hahaha. Niby byłam kochana, ale od małego nie miałam przy sobie rodziców, praktycznie ciągle mieszkałam u dziadków. Nie nawiązałam najmniejszego przywiązania ze swoimi rodzicami, bo co tu dużo kryć praktycznie nigdy ich nie widziałam. A po 3 latach przyszedł na świat mój kochany wyczekiwany braciszek, "dar od losu" jak to często mawiali. I już wtedy zrozumiałam, że moje życie nie będzie wspaniałe.
Skąd to wiedziałam? Czułam to, tą zmianę w domu, to radosne oczekiwanie, te ogromne przygotowania. Pieniędzy nie było zbyt dużo, ale młody dostał dużo nowych zabawek, ubranek i innych "przydatnych rzeczy", chociaż jeszcze nie zdążył się urodzić.
Gdy podrośliśmy, dostawałam "ochłapy" miłości ze stołu mojego braciszka. Jak to się stało, że to cudowne dziecko stało się prawdziwym oczkiem w ich głowie? Był moim zupełnym przeciwieństwem. Płakał, potrzebował pomocy, bardzo późno zaczął mówić no i wszyscy na niego czekali. Chcieli by ich planowany synek wreszcie się uśmiechnął i wypowiedział swe pierwsze słowo.
Mówi się, że rodzice kochają zawsze swoje dzieci, chociaż czasem mniej niż powinni. A także, że każde dziecko powinno kochać swoich rodziców mimo wszystko – w końcu to oni dali Nam życie.
Ale to nieprawda…
*****
Kto z Was pamięta swoje przedszkolne czy szkolne podboje świata? Ilu z Was latało za piłką czy spotykało się z innymi dziećmi na placu zabaw niedaleko miejsca zamieszkania, wychodziło na urodzinowe „imprezki”, nocowało u swoich "przyjaciół" czy bliskich sąsiadów? Ilu z Was pamięta tych swoich pierwszych "przyjaciół", pierwsze „miłostki” czy „związki”? Jeśli pamiętacie chociaż cokolwiek z tamtego okresu, jesteście bogatsi ode mnie.
Zazdroszczę.
Macie skarb, którego nikt Wam nie odbierze, tj. fantastyczne wspomnienia. Co ja pamiętam z mojego dzieciństwa?
Hmmm sporo tego było. Z przedszkola to chyba tyle, że byłam odbierana jako ostatnie dziecko, które czekało na dworze ze zniecierpliwioną nauczycielką, przebywanie w towarzystwie dziadków, docinki dzieci z grupy i samotne przesiadywanie przy stoliku z kartką papieru i kredkami, kiedy inni bawili się w najlepsze. Spychanie ze schodów w szkole podstawowej, wyzwiska, okrutne docinki, i żeby nie wchodzić za głęboko to chyba wszystko.
MOJE WIELKIE BOGACTWO.
Czy potem coś się zmieniło? Nie. Moje życie nabrało jeszcze bardziej szaroburych barw. Zaczęłam kochać tę szarość. Otulałam się nią jak ciepłym kocem zamykając się coraz bardziej na świat.
Do czasu...
*****
Skończyłam szkołę podstawową z etykietką suki i dupodajki. Poszłam do gimnazjum, jak najdalej od mojej starej klasy, z dala od ludzi którzy tak bardzo mnie skrzywdzili – tylko dlatego że za bardzo od nich odstawałam. W gimnazjum było trochę lepiej. Mniejszy budynek, ciekawa biblioteka i przyjemni nauczyciele. Klasa złożona z różnych grupek „starych znajomych” i parę niedobitków takich jak ja. Miałam WŁASNĄ paczkę. Poczułam się ważna, nikt mi nie dokuczał. A potem się zaczęło. Dziewczyny pokłóciły się o jakiś bezsens, który rozwalił całą paczkę.
A potem… choroba dziadka spadłam jak grom z jasnego nieba. Chore serce, bajpasy, problemy pooperacyjne. Jednym słowem PORAŻKA. Ten silny człowiek pokonany przez chorobę. Cała rodzina zjechała się by przy nim być, nerwy i to wszystko, w końcu ktoś musiał pęknąć. Rodzina się skłóciła, a ja tak właśnie rozpoczęłam swą seksualną przygodę. Chore co? Wszystko się wali, a ja zaczynam odkrywać takie „przyjemności”? Żeby tylko tak hahaha… To był najgorszy czas w moim życiu. Agresja w domu, jak fala w przypływie, wzbierała coraz mocniej zatapiając mnie. Sama pośród tego wszystkiego. Mała łódeczką bez najmniejszych szans na przetrwanie… i ON. Minęło już z 7-8 lat, a poczucie winy dalej drzemie gdzieś we mnie, chociaż wiem że nie powinno. Bo przecież jak 13/14-to latka może być winna takiemu koszmarowi?
Tak, właśnie tak. Byłam molestowana i wielokrotnie zgwałcona przez członka rodziny przebywającego u Nas podczas choroby dziadka. Tyle upokorzenia, niepohamowane napięcie błagające o uwolnienie… Wyznałam wszystko rodzinie, która uznała mnie za okrutną kłamczuchę i sukę, nie umiałam sobie z tym wszystkim poradzić… tego było o wiele za wiele.
*****
Czułam nienawiść do siebie... Czułam się brudna i zupełnie pusta w środku.
Zaczęłam się ciąć, pierw niepewnie by tylko poczuć się na chwilę normalnie, a z każdym następnym razem stawałam się coraz bardziej zuchwała. Przestałam zwracać uwagę na to czym się tne i gdzie, chciałam tylko znów coś poczuć. Prowokowałam ojca i matkę by mnie bili, szukałam zaczepki i czekałam aż ktoś mnie skrzydzi. Chciałam umrzeć, a przecież tak bardzo kochałam to życie…
*****
I wtedy zaczęło się liceum, w którym poznałam swojego pierwszego przyjaciela. Dziwnie w wieku 15 lat poznać pierwszą osobę, która nagle dostrzega Cię w tłumie i martwi się o Ciebie. Ten zbieg okoliczności był dla mnie niczym dar od losu. Dzięki niemu po raz pierwszy w życiu poczułam, że jestem ważna, że jednak nie jestem jedynie przedmiotem seksualnym czy workiem treningowym. Zaczęłam dbać o siebie, z każdym dniem mój uśmiech poszerzał swój zasięg - aż doszedł do oczu, i coraz mniej łez roniłam co noc. A jak on tulił… „Niektórzy ludzie są dobrzy w sztuce tulenia. Potrafią to robić całą swoją istotą, nie tylko ramionami. Ich ciepło was wówczas otula. Sprawia, że czujecie się cenni i ważni.” – on właśnie to potrafił. Do dziś dziękuję, że postawiono mi go na drodze. A potem odszedł i znów zostałam sama. Musiałam od nowa dopasować się do otoczenia, w którym odnalazłam „bliskich” mi ludzi.
Czy byłam szczęśliwa? Nie. Mam dom, który jest tylko budynkiem, rodzinę która składa się z obcych mi ludzi i nic więcej.
Ilu z Was zastanawiało się co kryje się za powłoką ludzkiego uśmiechu? Ilu z Was mijało mnie codziennie, rozmawiało i niczego nie zauważyło? Ilu z Was widziało moje opatrzone rany, moje pełne bólu i wołania o pomoc oczy? Ilu z Was to zignorowało? Ilu z Was nie postąpiło jak mój przyjaciel?
*****
Zaczęłam szukać otuchy w rozmowach z obcymi chłopakami i mężczyznami. "Szmaciłam się" w nich, obiecywałam wiele tylko dlatego, że dzięki flirtowi znów czułam że jestem ważna, że mam znaczenie – wróciłam do spojrzenia na siebie jako obiekt seksualny, bo przecież nie byłam niczym innym jak zabaweczką na nudne, długie wieczory prawda? Byłam w dwóch „związkach”, w których wyznawałam uczucia, których nie czułam, pozwalałam by traktowali mnie tak jak chcieli, tylko po to by znów nie zostać sama, a jednocześnie musiałam pilnować się w domu. Nawet nie chcę sobie przypominać co się działo po moich spóźnionych powrotach… Okropnie żałuję tego co zrobiłam moim obydwóm partnerom i jak skrzywdziłam innych ludzi z którymi miałam kontakt, że nie było mnie stać na szczerość, ale kto wie czy wtedy przeżyłabym kolejne porzucenia?
*****
Lecę skrótami myślowymi, ale to dobrze. Nie potrafię do końca rozszarpać tych blizn. Ufam tylko 2 – może 3 - osobom, ale chyba też ich już powoli od siebie odepycham. Hahaha już słyszę jak mój お兄ちゃん gada mi, że strasznie marudzę i coś tam mruczę i warczę pod nosem...
Bez sensu.
弟 poznałam z 5 lat temu. Jaki to jest genialny dzieciak – mimo że potrafi być czasem nieźle wkurzający - to nikt nie potrafi sobie tego wyobrazić. Mój drugi najlepszy przyjaciel, który mimo odległości
i braku kontaktu face to face wie o mnie wszystko i jest podstawą mojego istnienia. To dzięki niemu oddycham i mam siły by codziennie wstawać z łóżka i walczyć. To on przypomniał mi jak ważne jest w życiu zaufanie i śmiech. Wiele bym dała, żeby wreszcie się z nim spotkać, przytulić i podziękować temu fantastycznemu wielkoludkowi 😍.
Jest także ジュリア. Moja siostrunia, której ufam aż nad to. Wie o mnie wszystko, zna moje myśli. Moja "druga połówka". Kolejna osoba dająca mi serdeczny śmiech i wsparcie, czasem bardzo nieświadomie. Pomimo wielu dzielących nas poglądów dobrze się dogadujemy i razem przechodzimy przez rzeczy dla nas ciężkie i spełniamy swoje małe marzenia.
No i お兄ちゃん. Człowiek pełen skrajności, który dał mi bardzo wiele. On jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Daje mi siłę, przy nim czuję się kimś, mam znaczenie. Nie jestem już zwykłym harami, staję się kimś wartościowym. Mam ochotę podziękować mu z całego serca, za to że przypomniał mi co to znaczy odczuwać wewnętrzne ciepło i niczym niepohamowany śmiech, kiedy wreszcie możesz być sobą - tylko nie wiem jak to zrobić, bo słowa to ciągle za mało. I nie, to nie jest zauroczenie 😉. To jest miłość, tak samo jak w przypadku お姉さん i 弟.
*****
Dzisiaj usłyszałam, że człowiek nie jest w stanie pokochać dobrze drugiego człowieka, gdy nie kocha siebie takim jakim jest. Czy to znaczy, że skoro nienawidzę siebie i swojego życia nigdy nie nauczę się kochać? Czy to znaczy, że już do końca będę samotna, że nikt nie ściśnie mi dłoni w celu dodania otuchy przed ostatnią podróżą, że już na zawsze będę samotnym żołnierzem? Jeśli tak to chcę już umrzeć, nie chcę umierać samotna, bez nikogo z kim mogłam się pożegnać, bez nikogo kto uroniłby za mną łzę. A może właśnie dlatego żyję - by przeżyć tyle ile mi dane i umrzeć bez wielkiego echa?
*****
A kiedy już było nawet okej znów wszystko się rozsypało…
U babci zdiagnozowano nowotwór złośliwy, który daje jej minimum czasu. Kobiety, która dała mi dach nad głową kiedy moi rodzice nie mieli dla mnie chwili, która dała mi jakieś spojrzenie na życie, która wiele mnie nauczyła... Natomiast mi powiedziano, że jestem w najwyższej grupie ryzyka nowotworowego. Od tego czasu jeszcze bardziej odepchnęło mnie od ludzi, a może to oni odepchnęli mnie? Czuję, że mam na czole wypisany grubymi literami "RAK", który wszystko psuje.
*****
Do tego 弟 zaczął się ode mnie po prostu odsuwać, a ja od niego ze względu na jakiś irracjonalny strach.
Wyznałam wszystko お姉さん, która uznała mnie za kłamczuchę tak samo jak rodzina parę lat temu. Złamało mi to serce. Miałyśmy być na zawsze a nie na chwilę 😭.
No i お兄ちゃん. Naiwnie mu zaufałam, byłam gotowa dać mu z siebie wszystko. Pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia, skupiłam się na chwili i o dziwo było mi dobrze. Jak jeszcze nigdy wcześniej pomiędzy gwałtem a spotkaniem z nim. Byłam tak szczęśliwa, że wreszcie coś czuję, że z tej ulgi i radości śmiałam się jak małe dziecko... No ale cóż moje małe szczęście nie mogło trwać zbyt długo...
*****
Ostatni dzień pobytu rodziny, ostatnia noc. Wszystko było tak dobrze, póki reszta nie poszła spać. Wtedy znów zaczęło się to wszystko z przed 7-8 lat. I znów sparaliżował mnie ten wewnętrzny strach. Moja cała wolność wyparowała, a ja znów zostałam jedynie obiektem seksualnych potrzeb człowieka, przez którego mało nie popełniłam samobójstwa. Od tego czasu widok szczęśliwych ludzi zaczął mi przeszkadzać, roześmianych dzieci, rówieśników z wielkimi planami. Musiałam od nich uciec, bałam się ich i nadal boję. Jakby nagle stali się mi zupełnie obcy.
Uciekłam do Ameryki i to był kolejny błąd...